środa, 31 lipca 2013

Fasolka szparagowa w słoik oraz papryczki chilli marynowane

Specjalnie dla Ciebie Kama zamieszczam ten przepis, mam nadzieję, że tak przygotowana fasolka Wam posmakuje :). Nawiasem mówiąc moja tegoroczna fasolka jest fioletowa, bardzo wygodne przy zbiorze, trudno pominąć strąki :) Po ugotowaniu staje się natomiast tradycyjnie zielona.

Ale do rzeczy. Fasolkę zrywam, obcinam końce, kroję na mniejsze kawałki i gotuję na pół twardo w osolonej wodzie. Zajmuje to około 10 minut, ale najlepiej sprawdzać widelcem żeby nie rozgotować. Odcedzam, studzę i ładuję dość ciasno w wyparzone słoiki. Przygotowuję zalewę. W ciepłej, przegotowanej wodzie rozpuszczam sól i kwasek cytrynowy w proporcji płaska łyżeczka soli i ćwierć łyżeczki kwasku na 1 litr wody. Fasolkę zalewam powstałą wodą i pasteryzuję około 30 min. 
Zimą jest rewelacyjna odsmażona z bułką tartą do obiadu.
Pochwalę się jeszcze, że dzisiaj pierwszy raz zamarynowałam papryczki chilli, które tego roku ładnie obrodziły. Ciekawa jestem jak wyjdą, ale na ich spróbowanie będzie trzeba trochę poczekać.
Przepis pochodzi stąd i jest bardzo prosty.
Papryczki dokładnie myjemy i układamy w wyparzonych słoikach. Przygotowujemy zalewę z 3 szklanek wody, 1 szklanki octu, 3 łyżeczek cukru brązowego, 1,5 łyżeczki soli, kilku ziarenek pieprzu i ziela angielskiego oraz liści laurowych. Gotujemy przez około 15 minut następnie zalewamy papryczki w słoikach i pasteryzujemy przez 20 minut.
Pozdrawiam

wtorek, 30 lipca 2013

Nie tak całkiem sielsko

Czas leci jak oszalały, pracy mamy mnóstwo - taki okres. Nawet nie wiem kiedy lipiec minął. I wcale nie jest tak sielsko jak się nie którym wydaje. Często kiedy ktoś zadaje mi pytanie czym się zajmuję i słyszy odpowiedź: gospodarstwem widzę dezaprobatę w oczach. Z pewnością wiele osób myśli sobie, że fajnie tak "siedzieć w domu". Szkoda, że w rzeczywistości "siedzenie w domu" wygląda tak, że nie ma kiedy usiąść. Wiecznie jest coś do zrobienia, teraz zaczął się dodatkowo sezon przetworowy więc tym bardziej jest co robić. Trwający do wczoraj upał wcale w pracy nie pomaga. A przetwory zrobić trzeba, bo jeśli teraz sobie odpuszczę to zimą albo nie będziemy mieli co zjeść, albo nie potrzebnie będziemy wydawać pieniądze na produkty z konserwantami. No bo przecież przeciery pomidorowe używa się na okrągło więc szkoda nie zrobić mając całą folię pomidorów, fasolkę, bób czy groszek można pomrozić, zimą to prawdziwe delicje.
Mężowska duma, czyli nasz foliak
Porzeczki czarne przetworzone na sok i dżemy czekają w spiżarce na zimę, czerwone jak zwykle zamienią się w pyszne wino. Ogórki już zaczynają wchodzić do słoików, potem będą jabłka, papryka, maliny... Do tego dochodzą prace codzienne: gotowanie, sprzątanie, pranie, koszenie trawy, ogarnięcie kurzego stadka, pielenie, podlewanie (Panie dzięki za deszcz, choć to jedno na razie mam z głowy ;)) no i jeszcze Kajtek, który nadal musi być karmiony dodziobowo. Dodatkowo na cały sierpień już zapowiedzieli się goście, ponadto jest to czas żniw. Lekko ani sielsko nie jest i każdy kto myśli, że fajnie mam siedząc w domu jest skończonym ignorantem. I nie piszę tego dlatego, że mi ciężko czy źle z tym wszystkim. Lubię to co robię i nie zamieniłabym mojej pracy na żadną inną. Bo praca pracą, ale poranna kawa na tarasie, czy kolacja z widokiem na wschodzący właśnie księżyc i koncertem świerszczy są bezcenne.
Wschód księżyca nad naszym bagnem
Ludzie za takie widoki płacą grube pieniądze, my mamy to gratis ;).
Sprezentowane nam lampki dodają klimatu wieczornym spotkaniom przy stole
Wszystkim zainteresowanym tym jak wygląda prawdziwe życie rolnika na wsi polecam już nie taki nowy serial Złote Łany.
Na zakończenie (żeby zostawić mimo wszystko miłe wrażenie ;)) migawka zdjęć zza Rakowca.

Widok na naszą wioskę zza rzeczki

 Pozdrawiam!

wtorek, 16 lipca 2013

Rezydent Kajtek

Pojawił się u nas w związku z bardzo nie przyjemnym zdarzeniem. Do końca nie wiemy co się stało, najprawdopodobniej nie dał rady porywistemu wiatrowi i spadł. Uciekł w pole i sam próbował sobie oddziobać złamane skrzydło. Kiedy udało się go złapać szybki wyjazd do weta i wyrok - amputacja. Teraz przechodzi rekonwalescencję. Póki co u nas. Radzi sobie coraz lepiej, zwłaszcza, że warunki zbliżone do naturalnych. Tylko serce pękało kiedy po samodzielnym zdjęciu przez niego opatrunku próbował odlecieć, kiedy jego (jej) partnerka (partner?) gorączkowo go (jej) poszukiwał, kiedy odnalazł i nie mógł pojąć co się stało. I ta jego bezsilność i zrezygnowanie w oczach kiedy kładzie się i pozwala ze sobą zrobić co tylko chcemy, gdy przychodzimy go nakarmić i podać leki. Jedynie na nasze psy (które dla ich bezpieczeństwa trzymamy z daleka) reaguje agresją... Serce się kraje, a on cały czas próbuje znaleźć wyjście z ogrodzenia i odejść jakby nie zdawał sobie sprawy, że będzie to dla niego wyrok śmierci, a może tego właśnie chce? I to ciągłe pytanie, czy drugi zdrowy bociek zdoła samodzielnie wykarmić młode? Powinien dać radę, bo młody jest tylko jeden, ale i tak się biedak w pojedynkę namęczy. My natomiast czekamy co dalej... Rana pomału się goi, wygląda coraz lepiej. Kajtek próbuje co nieco upolować, jedynie podawanego przez nas pokarmu póki co samodzielnie nie zjada, jakby nie wiedział co zrobić z nie ruszającymi się kawałkami jedzenia. Trzeba go karmić. Mamy nadzieję, że to wkrótce się zmieni, że się przystosuje, ale co to dla ptaka za życie?
Pierwsze dni u nas
Tu już po samodzielnym zdjęciu opatrunku

Pierwsze chwile na dużym wybiegu
 

Podczas karmienia

Na koniec sfotografowana przy okazji sielanka. Mećce tego roku jest dane cieszyć się macierzyństwem w pełni. Ona i jej dwu letnie oraz tego roczne dziecko.
 
Pozdrawiam!

czwartek, 11 lipca 2013

Post usprawiedliwiający

Dużo się ostatnio dzieje, a pogoda do wczoraj tak cudna, że szkoda przed komputerem tkwić. Wszystko rośnie jak szalone, a co za tym idzie chwasty niestety też. Pielenia sporo jest. Poza tym kiedy się da robimy sobie krótkie wypady nad morze (w końcu to raptem 80 km) i imprez nam się sporo nazbierało też. W ostatnią sobotę bawiłam się na panieńskim, teraz R. jedzie na kawalerski, a na następną sobotę wesele. W sobotę przed panieńskim też mieliśmy wesele, zatem dzieje się. Narobiłam mnóstwo zdjęć celem pokazaniu tutaj, ale nie mam czasu się tym zająć. Pokażę więc tylko kurkę salonową

Historia kurki trochę smutna, współmieszkanki zaczęły ją dziobać więc została przeze mnie przyniesiona do domu. Nie chciała jednak siedzieć w specjalnie przygotowanym dla niej lokum w kuchni (darła się w niebogłosy),  potem ucichła a po chwili już była koło nas w salonie. Uspokoiła się dopiero posadzona na kolanach. My oglądaliśmy film a kurka sobie spała. Teraz na szczęśie już wydobrzała i wróciła do kurnika :)
Pozdrawiam

Archiwum bloga

Szukaj na tym blogu