poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Bo mieszkasz na wsi...

Czy znacie taką sytuację kiedy nagle wszyscy dookoła próbują Wam wcisnąć jakieś zwierzę? Bo przecież mieszkasz na wsi to się zmieści...
Zaczęło się od naszej kotki Majki, wtedy nie mieliśmy żadnych zwierząt więc z chęcią ją przygarnęliśmy, a potem?
A to posokowiec do oddania, a to labrador (bo miał być mały piesek, ale urósł a Wy tak lubicie zwierzęta i macie miejsce...). Zapomniałam o haskim jakiś miesiąc temu "bo wyjeżdżam do Anglii, a przecież u Was..." W lutym mieliśmy tez nie powtarzalną okazję przygarnięcia królika miniaturki, trochę przerośniętego. Bo znajoma znajomej kupiła dla dziecka (lat chyba 3?) i się okazało, że urósł, śmierdzi i dziecko się z nim nie umie bawić (!?). Jakoś wcale mnie to nie dziwi. Zdziwiło mnie jednak jak usłyszałam jeszcze, że przecież i tak hodujemy króliki, to jeden w tą, drugi w tamtą nie zrobi nam chyba różnicy. I to zdziwienie, że nasze olbrzymy belgijskie po pierwsze by tą nawet przerośnięta miniaturkę zjadły, po drugie, że chyba dla zwierzaka z mieszkania zimą byłoby na dworze (no prawie, bo w gospodarczym) za zimno.
Zwierzęta lubimy. Nawet bardzo, nie oznacza to jednak, że zrobimy sobie z obejścia schronisko. Niestety. Utrzymanie zwierzaka kosztuje. Nawet na wsi. Karma tak samo kosztuje jak i w mieście, weterynarz również. Do tego dochodzą w przypadku psów spacery, sprzątanie z trawnika pozostałości w postaci kup. Jakby nie było żeby zwierzak był z socjalizowany z resztą menażerii trzeba poświęcić mu czas. W naszym przypadku od kiedy mamy stadko kóz tym bardziej nie wyobrażam sobie wziąć dorosłego, dużego psa, bo niestety dla naszych rogatek mogłoby być to śmiertelnie niebezpieczne...
Zatem pomimo tego, że zwierzaki bardzo lubię i mieszkam na wsi dzień dzisiejszy nie planuję prowadzenia schroniska.
Amen :)
Megi wiosenna, czyli czas się pomoczyć :)
Witam serdecznie nowych obserwatorów i pozdrawiam!

środa, 22 kwietnia 2015

Skalniak, problemy z oczyszczalnią i wiosenne ciasto z rabarbarem

Ostatnie dni wypełniła mi budowa skalniaka. Ja od zawsze mówiąca skalniakom stanowcze "nie" sama sobie takowy stworzyłam.
Aż ciężko uwierzyć ;) A wszystko to dzieło przypadku. Od dawna już zastanawiałam się co zrobić z moim kwietnikiem na oczyszczalni. Ziemia tam bardzo ciężka, gliniasta. Ciężko wypielić, rośliny licho rosną,do tego teren nie równy, bo ze spadkiem w stronę sadu... Pomysł nasuną się pod wpływem dwóch osóbek, które coś tam, gdy spacerowaliśmy po ogrodzie zasugerowały.
Kamienie w większości miałam na podwórku. Okazało się, że nasz dawny gnojownik miał podmurowanie z ciosanych kamieni, a tylko takie w grę wchodziły ;) Z zapałem zabrałam się do dzieła, by po dwóch dniach pracy - mozolnego wyciągania kamieni, wożenia ich ileśdziesiąt metrów, kopania rabatki i wyciągania z niej części kwiatów dowiedzieć się, że Mąż właśnie musi część rozkopać, żeby zapobiec kolejnej awarii naszej oczyszczalni ścieków. Trzeba było wymienić rurę odpływową. Teraz mam więc połowę skalniaka, druga połowa - ta od strony sadu jest rozkopana. Najważniejsze jednak żeby wszystko działało. Kwiatki czekają posadzone w donicach. Pokażę więc tylko wyrywkowo co stworzyłam.






Wszystkie kwiaty pochodzą z ogrodu, nic nie dokupowałam, może jak skończę poszukam jakiś typowo skalniakowych bylin i dosadzę. Tymczasem jak widać królują najzwyklejsze kwiaty :)
Dzisiaj w związku z "budowlaną" przerwą upiekłam pierwsze w tym sezonie ciasto z rabarbarem. Wyszło pysznie. Nie ukrywam, że troszkę za nadto przypiekło się, ale tak to jest jak jednocześnie przesadza się siewki kwiatów i papryk na podwórku i piecze ;) 
Najprostsze na świecie ciasto ucierane.

Wiosenne ciasto z rabarbarem
  • 180 g margaryny
  • 180 g cukru
  • 4 jajka
  • szczypta soli
  • 350 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 100 ml mleka
  • rabarbar
  • cukier waniliowy, cynamon, cukier puder
Masło utrzeć z cukrem, jajkami i solą. Dodać mąkę i proszek do pieczenia i dalej ucierać. Powoli wlać mleko cały czas mieszając. Blachę (u mnie tortownica) wyłożyć papierem do pieczenia przełożyć do niej ciasto. Rabarbar umyć, obrać, pokroić w kostkę. Wyłożyć na ciasto. Posypać cynamonem i cukrem waniliowym. Piec w 180 stopniach 45 minut. Posypać cukrem pudrem.
Pieski też lubią ciasto, czyli akcja żebrak ;)
A dookoła robi się coraz bardziej zielono.
Dziękuję za wszystkie miłe słowa pod poprzednim postem, witam nową obserwatorkę bloga -Agatę  i pozdrawiam!

sobota, 11 kwietnia 2015

Poranek doskonały

Dla mnie poranek doskonały to taki, kiedy nie muszę się nigdzie spieszyć. Nigdzie nie jadę. Po zrobieniu porannego obrządku i wydojeniu Bródzi mam czas na wypicie kawy na tarasie w promieniach wiosennego słońca. Ptaki cudownie śpiewają, kwitną forsycje i pierwsze hiacynty wydając niesamowitą woń. Czego chcieć więcej?
Kozy się pasą, a raczej spacerują, bo trawy jeszcze nie wiele, kury grzebią, pieski wygrzewają się w słońcu. Sielsko jak na wakacjach. Jasne, ze ta sielanka nie trwa wiecznie. Trzeba w końcu ruszyć do pracy. Po takim poranku człowiek ma jednak tak naładowane akumulatory, że aż chce się coś robić. Dzisiaj na przykład dosiewałam ostatnie warzywa w ogrodzie, przesadzałam pomidory i wyniosłam kwiaty z piwnicy do folii. Pracy wykonałam nie wiele, bo potem idziemy na urodziny cioci R. więc nie ma czasu na więcej.
Kozule matki dzisiaj pierwszy raz wyszły z młodymi na nasz mini wybieg. Kozy z dużego stada przyjęły je dość dobrze. Obyło się bez większych przepychanek. Oby tak dalej :) Fakt, że miały już wcześniej kilka razy kontakt ze sobą w koziarni, ale razem na wybiegu pierwszy raz.
Całe zdarzenie to dzieło przypadku. Kiedy rano wyganialiśmy kozy razem z Almą i Luną z pomieszczenia matek wyszła Julka i zmieszała się z "tłumem". Zorientowała się, że Bródzi nie ma dopiero na pastwisku, ku naszemu zdziwieniu nawet za bardzo nie panikowała. Mieliśmy dwa wyjścia albo ją złapać i odnieść do koziarni, albo przygnać resztę. Skoro pogoda tak cudna i ciepło jak jeszcze nigdy w tym roku wybraliśmy opcję drugą.
Kozy wyglądają na zadowolone :)






Pozdrawiam i dobrego, przede wszystkim słonecznego weekendu życzę!

sobota, 4 kwietnia 2015

Wesołych Świąt!

Baby i mazurki upieczone i dom czystością prawie lśni ;-) 
Jutro świętujemy Zmartwychwstanie Pańskie, dziś jest jeszcze chwila na zadume i refleksję...
Życzę zdrowych, mimo wszystko pogodnych, rodzinnych Świąt Wielkiej Nocy. Niech to będzie radosny, cudowny i owocny czas :-)
Smacznego jaja i mokrego dyngusa!

środa, 1 kwietnia 2015

Kiedy śnieg w kwietniu sypie...

Wiatr od wczoraj duje jak szalony. Podobno to jakiś huragan przechodzi... Wczoraj przywieźliśmy 150 kurczaczków, które umieściliśmy jak zwykle w przeznaczonej dla nich klatce w starej świniarni. Późnym wieczorem, gdy już ułożyliśmy się do snu i słuchaliśmy w najlepsze słuchowiska (uwaga zawiera nie cenzuralne słownictwo ;))
zaśmiewając się do rozpuku zgasło światło.
Kurczaki bez kwoki elektrycznej w chlewiku byłyby skazane na zamarznięcie, zwłaszcza, że śnieg zaczął sypać. Radzi-nieradzi wskoczyliśmy w dresy i uzbrojeni w latarenki ze świecami (jak na złość wszystkie latarki gdzieś wcięło) udaliśmy się po nasze maleństwa. Popakowaliśmy towarzystwo w kartony, przykryliśmy kocami i wróciliśmy do domu. Na miejsce noclegu jako najcieplejsze pomieszczenie wybraliśmy łazienkę. Po poustawianiu pudełek z ptaszkami przy grzejnikach (zwykłym i tym do ręczników) i ustawieniu w miejscach strategicznych świec żeby ciemno całkiem nie miały Mąż poszedł drzwi na zewnątrz pozamykać, a ja nałapać wody (przecież taki huragan, że nie wiadomo kiedy prąd zrobią). Po wykonaniu tych wszystkich manewrów i ponownym umyciu się położyliśmy się z powrotem do łóżka. Nie minęło 10 minut i wrócił prąd!
Kurczaki zostały już na noc w domu, bo co będzie jeśli znowu prąd zniknie, a my prześpimy ten fakt?
Poranek przywitał nas na biało. Ot taki przyrodniczy prima aprilis :)
Toaletę poranną wykonywałam za to w takim doborowym towarzystwie :)
Potem odbył się manewr odtransportowania kurczaków z powrotem do klatki. Ciekawe na jak długo?
W temacie kóz Wujek Męża zrobił mi stanowisko udojowe, jeszcze taboret i będzie już pełen komfort przy dojeniu :)
O dziwo Bródzia bez problemu wchodzi na to ustrojstwo :)
Dziś pomimo podłej pogody umyłam okna w salonie, bo naprawdę wołały o pomstę do nieba. Poza tym porządki ostatnie większe, a jutro biorę się za przyjemniejszą część przygotowań czyli pichcenie. Radek dowędza ostatnie mięsa. Całe szczęście, że jego rodzice mają na strychu starą wędzarnię przy kominie, inaczej nie wiem co poczęlibyśmy z kurczakiem i polędwiczkami, które zostały nie uwędzone.
W klimacie Świąt pokażę jeszcze ostatnie wianki.
Wianek kuchenny
Salonowy
A ten miał być na drzwi wejściowe, ale przy tej pogodzie raczej zostanie w salonie...
Pozdrawiam!

Archiwum bloga

Szukaj na tym blogu