Długo zbierałam się do tego posta. Zastanawiałam się nawet czy wogole ma sens...
Ale chyba ma.
Nie ma już nas. Nie ma rodziny. Nie ma marzeń, samorealizacji.
Została pustka, ciemność i ciężka praca.
Mój Mąż nie żyje
Mój Syn nie żyje
Za chwilę minie pół roku od wypadku, a ja dalej nie potrafię się z tym pogodzić.
Obaj zginęli tragicznie na miejscu
Zostałam z Michalkiem sama.
Działam i staram się wyprostować co się da i ciągnąć dalej ten wózek.
Nie wiem czy się uda, ale wiem, że Radek njgdy by mi nie wybaczył gdybym się poddała.
Dlatego nie poddam się dopóki starczy sił. Dla Michałka i dla nich - Jasieńka i Radka.
Módlcie się za nas, za całą czwórkę.