niedziela, 28 grudnia 2014

I po Świętach

U nas było w tym roku bardzo rodzinnie. Chyba jedne z piękniejszych Świąt. Mimo wszystko. I nawet troszkę śnieg poprószył. Dziś byli u nas ostatni goście. Bo po prawdzie jak zaczęliśmy świętować w Wigilię, tak dziś zakończyliśmy. Chyba przez cały rok tyle osób się przez nasz dom nie przewinęło ;) Sami wspaniali i ważni dla nas ludzie. Było więc tak jak być powinno wesoło i ciepło.
Takie mieliśmy świąteczne klimaty w salonie
Krasnale są stare jak świat i przywędrowały do mnie w spadku od rodziców. Pozwoliłam im więc posiedzieć troszkę na naszych kanapach :) W końcu skrzaty w domu są zawsze mile widziane ;)
 Nowe poduchy
 Choinka w dziennym  świetle
Choinkę w tym roku zdobią głównie pierniczki, cukrowe laski, suszone pomarańcze, szyszki i własnoręcznie wykonane przeze mnie ozdoby ze słomy
W kuchni na półce z książkami również zamieszkał skrzat
A tak nie za sprawą skrzata, a męża mego szynki i kurczak wędziły się przed Świętami
Świąteczny poranek za oknem
Aż żal nie pospacerować :)


 Psy były przeszczęśliwe. Zresztą my też. W końcu wyszło słońce :)


Mam nadzieję, że nie tylko nasze Święta były udane :)
Pozdrawiam!

środa, 24 grudnia 2014

No to wesołych!

W tegorocznym przedświątecznym zabieganiu nie wysłałam kartek świątecznych, nie upiekłam pierniczków i pewnie jeszcze kilku innych rzeczy nie zrobiłam (za to poduszki uszyłam ;)).
Trudno nie to jest najważniejsze. Ważne jest by umieć się cieszyć tymi Świętami, bu przeżyć je nie tylko w formie prezentów i dobrego jedzenia, ale i duchowo.
I tego życzę na te Święta. Radości, cudnych chwil i spotkań z bliskimi oraz refleksji. Niech mimo braku śniegu i potopu za oknem będą wyjątkowe!
Nasza choinka :)
P.S. Mąż pojechał do szpitala, siedzę jak na szpilkach i czekam na wyniki. Oby były dobre... I jak tu makowce piec?

środa, 17 grudnia 2014

Przeczucie i upadek

Złe przeczucie. Bardzo go nie lubię, czasami jednak się przytrafia. Podobnie było wczoraj. Zaplanowałam sobie dzień koński. Wyruszyłam z rana, żeby przed jazdą pomóc Ani w ogarnięciu stajni. Cały czas towarzyszyło mi jednak przeczucie, że spadnę. Tak po prostu.
Przeczuciom nie zawsze warto wierzyć - przynajmniej ja tak uważam, dlatego też nie przejęłam się aż tak bardzo. Po całym obrządku stajennym nadszedł czas na przyjemniejszą część dnia.
Jak to mówią złej baletnicy...
Od początku jazdy miałam wrażenie, że jakiś dosiad mam kiepski i jak nigdy równowagę mi ciężko utrzymać. No ale łydeczka i do przodu.  Z Majką załapałam w końcu fajny kontakt więc kłusowałyśmy sobie na luzie po maneżu wykonując wolty, półwolty, ósemki, kłus wysiadywany, półsiady... Cały czas jednak nie pasowało mi coś w tym moim dosiadzie.
W ramach ćwiczeń Ania zaproponowała pełny siad bez strzemion. Czemu nie. Zwłaszcza, że tydzień wcześniej nie sprawiał mi on większych trudności. Pomknęłyśmy w stronę pastwiska. Skręt i wracamy w stronę stajni i wtedy Majkę trochę poniosło, a mi się równowaga gdzieś zapodziała...
Na szczęście pomimo upadku na plecy skończyło się na kilku siniakach i wybitej kostce. Jak to mówią głupi ma szczęście, ale jak tu nie wierzyć przeczuciom?
W ramach poprawy nastroju zapodaję dobie kampanię społeczną, z której z mężem zaśmiewamy się od kilku dni do rozpuku.
Stare, ale jare :)
Pozdrawiam!

sobota, 13 grudnia 2014

Tildowa lala prezentowa

Kolejny prezent skończony.
Mam nadzieję, że przypadnie do gustu przyszłej właścicielce
Lalę uszyłam z tego co akurat miałam w domu :) Taki prawie recykling ;)
Fryzura wyszła śmieszna, bo zaczęłam doszywać włosy bez zastanowienia i trzeba potem było coś z nimi zrobić :)
Ostatecznie efekt końcowy nie jest zły
Jeśli jeszcze uda mi się uszyć nowe poduchy do naszego salonu to będę całkiem zadowolona.
Poza tym porządki u nas na ukończeniu, mięso do wędzenia pekluje się już od tygodnia. Nie długo będzie można prawie zacząć świętować.
W piątek spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Pojechałam do KRUSu odwieźć zwolnienie męża. Okazało się na miejscu, że nie mają naszego numeru konta. Przeszukuję więc w pośpiechu torebkę w poszukiwaniu jakiegoś odcinka z banku. Jest odcinek a w nim zawinięte 1200 zł. Normalnie Mikołaj :) Tym sposobem mam nowe skórzane, super ciepłe buty :) I jeszcze zostało na prezent dla męża i kozy. Nie, nie będę kupowała prezentu kozie :), za to dokupujemy trzy nowe kozy :). Trafiła nam się fajna okazja. Znajomy sprzedaje gospodarstwo i zostały mu trzy zakocone kozule. Zadzwonił czy nie chcemy. Pewnie, że chcemy :) Będę sery warzyć a co :)
Tymczasem udanej niedzieli życzę :)

niedziela, 7 grudnia 2014

Czapki dwie oraz nowy książkowy nabytek :)

Czapki skończone. Jeszcze tylko lalę uszyć i może świąteczne poduszki jak zdążę? Choć z czasem przez to całe leczenie krucho więc nie wiem czy dam radę się wyrobić. W "międzyczasie" trzeba jeszcze przecież chatę na święta posprzątać, okna pomyć... No i do stajni chciałabym jeszcze przed świętami zajrzeć.
W tym miejscu przejdę jednak do meritum czyli chwalenia się ;).
Czapka pierwsza. Smerfetka (przynajmniej taka miała być ;)) dla mnie, do codziennego śmigania koło domu.


Czapka druga. Krasnalowa.

Dla siostry na specjalne zamówienie ;) Obiecała, że jak zrobię to będzie po stolycy śmigać.
Zażyczę sobie zdjęcie spod Pałacu Kultury a co :D

Troszkę się nadziergałam, ale efekt myślę jest :)
Natomiast wspomniana w tytule posta książka to "Wokół jeziora Siecino" Jarosława Leszczełowskiego.
Traktuje o mojej okolicy. W przystępny sposób opisuje historię wsi położonych dookoła naszego jeziora. Ponadto zawiera zapomniane tutejsze podania i legendy oraz sporo starych fotografii. Napisana w przystępnym języku. Normalnie cud, miód. Ciężko się oderwać :)
Już z R. jak tylko poczuje się lepiej i zakupię dobrą mapę topograficzną planujemy wycieczkę na kurhanowe cmentarzysko :)
tymczasem pozdrawiam i wracam do lektury

wtorek, 2 grudnia 2014

Grudzień!

Listopad nareszcie za nami :)
Pierwsza niedziela Adwentu też.
Teraz byle do Świąt i Sylwestra, a potem będzie już z górki i byle do wiosny :)
Pomalutku w naszym domu pojawiają się świąteczne akcenty. Tym razem pod hasłem "bajki z mchu i paproci" ;)
Na adwentowym stroiku zapłonęła w niedzielę pierwsza świeca 
Anioł stojący w tle został przyjechał do nas prosto z Bieszczad. Bardzo go lubię
Stuningowałam moje wianki z ptaszkami, które swoją drogą już prosiły się o wyrzucenie. Wykorzystałam podkłady z gałązek i teraz mam takie świąteczne wianuszki:
 
 
Z naszej spiżarki wyfrunęły ptaszki - świeczki, które kiedyś dostałam od siostry i jakoś szkoda mi je spalić
 
Wieczorami dziergam na szydełku. Sobie już czapkę zrobiłam, teraz na tapetę poszła czapka, która ma być prezentem dla mojej siostry pod choinkę. Czeka mnie też uszycie lalki ala tilda na zamówienie dla pewnej młodej damy :)
Małż mój czuje się gorzej, ale mamy nadzieję, że to przejściowe. W końcu musi być dobrze i tyle. Inaczej nawet nie ważymy się myśleć.
A za oknem mróz. Miła odmiana po ostatniej błotnistej chlapie :)
Pozdrawiam!

środa, 26 listopada 2014

Koniec listopada

Kończy się miesiąc, którego najbardziej chyba nie lubię. Bo dzień krótki, bo błoto i do tego szaruga. Pomimo tego, że w tym roku pogoda w tym miesiącu nie była taka zła i tak cieszę się, że to już prawie jego koniec.
Jak nie trudno się domyślić nazwa miesiąca pochodzi od opadających liści i to właśnie na okazję ich opadnięcia i przede wszystkim końca tego miesiąca upiekłam ciasteczka.
Przepis na ciasteczka tutaj.
Jak widać pobawiłam się moimi stempelkami
Pomimo tego, że u nas zimy jeszcze ani widu stworzyłam całą bałwankową ciasteczkową armię.
Jutro jak wszystko będzie dobrze mąż wychodzi ze szpitala. Będzie co świętować :) Zawsze to jeden tydzień leczenia za nim. Ciasteczka jak znalazł, zwłaszcza, że małż uwielbia słodycze :)
Na koniec leśny, listopadowy, spacerowy widoczek
Mam nadzieję, że z nadejściem grudnia brązy, rudości i szarości zamienią się w różne odcienie bieli.
Pozdrawiam!

czwartek, 20 listopada 2014

Jest nie najgorzej

Jak w tytule jest nie najgorzej, a nawet dobrze. Radek się leczy. Ja sobie jakoś radzę. Okazuje się też, że mamy jeszcze wokół siebie życzliwych ludzi :).
Korzystam z możliwości i czasu, i jeżdżę sporo do stajni. Z końskiego grzbietu wiele spraw wygląda zupełnie inaczej. Prościej. "Moja" Siwa miała ostatnio wypadek, poharatała się dość mocno. Na szczęście nic poważnego. Śmiesznie teraz wygląda popsikana zielonym sprejem. Jak pisanka :) W związku z tym nastąpiła zmiana rumaka, żeby było inaczej Majka też jest siwa :)
Zimno się zrobiło, ale w niczym to nie przeszkadza. Dziś jeszcze sadziłam czosnek i truskawki. Trochę późno, ale przez to całe zamieszanie zupełnie o tym zapomniałam. Może urośnie.
Jakoś leci. Byle do przodu :)
Zaczynam wierzyć, że będzie dobrze :)
Pozdrawiamy!

czwartek, 6 listopada 2014

Bo nie zawsze w życiu jest różowo

Coraz mniej mnie tutaj ostatnio, aż głupio.
Być może dlatego, że nie dawno klawiatura odmówiła mi posługi, a może i z tej przyczyny, że ostatnio życie to nie bajka, a marudzić tutaj nie chcę.
Po prostu zawsze ciężko było mi mówić o swoich problemach, więc i pisać nie jest lekko.
Mimo wszystkich przeciwności nie poddajemy się jednak i staramy się nie tracić pogody ducha. Zawsze można bowiem znaleźć choć malutki powód do uśmiechu.
Czasem może nim być choćby taki ubłocony "pies pasterski" na wybiegu
a czasem co innego
Ten obrazek towarzyszy mi już dość długo. Dostałam go jeszcze w dawnym życiu od szefowej.
Wisi na honorowym miejscu w kuchni, żebyśmy nigdy nie zapomnieli, że w życiu nie można się poddawać. Nigdy. Amen ;)
Pozdrawiam!

czwartek, 9 października 2014

A jesień w pełni

Nie mam jakoś ostatnio czasu na pisanie. Już trzeci raz siadam żeby posta napisać i weny brak. Czas szybko ucieka, dzień coraz krótszy (co ma i dobre i złe strony ;)). Trzeba ostatnie prace porządkowe wykonać w ogrodzie, ziemniaki przebrać, jabłka pozrywać. R. w polu więc w zasadzie wszystko robię sama. Niestety. Najgorzej jest kiedy trzeba wiadra ziemniaków w pojedynkę w worki przesypywać. Ale nie będę się żalić, bo i po co? Zrobi się i będzie :). Wczoraj miałam nie fajną leśną przygodę. Jakiś bardzo wredny mendo-zwierz wykopał dziurę na środku drogi, którą standardowo wracamy z psicami z lasu. Popatrując sobie na wszystkie strony nie patrzyłam pod nogi i oczywiście wpadłam. Oczywiście tę nogą, co to kiedyś miałam torebkę zerwaną. Doszłyśmy jakoś do domu. Na szczęście wbrew moim obawom na strachu i lekkim skręceniu się skończyło :) Szkoda tylko, że musiałam dziś z wyjazdu do stajni zrezygnować. Dzień wcześniej na spacer wybrałyśmy się na łąki. Moje psy pomimo to, że jest to trochę sport ekstremalny wyprowadzam na smyczach. Wygląda to mniej więcej tak
Tego dnia okazało się, że warto z tymi smyczami walczyć. Idąc spłoszyłyśmy kilka łań skrytych w zakrzaczeniu na skraju pastwiska sąsiada (tego od koni). Biedaczki rzuciły się do ucieczki, niestety jedna z nich zaplątała się w niezwinięty drut od pastucha i padła na ziemię. O zakład idę, że każdy jeden pies (w tym mój) gdyby ją wtedy dopadł to... Na szczęście dla łani żadne psy jej nie dopadły, a jej udało się pozbierać i uciec. Po części i mnie bardzo to ucieszyło, bo gdyby sama się nie pozbierała trzeba by było jej pomóc, co w przypadku tak dużego i kopyściastego zwierzęcia mogłoby się różnie dla pomagierów skończyć.
Jesień mamy śliczną tego roku, dlatego jak najwięcej czasu staram się spędzać na zewnątrz. Moje kwiatuchy na rabatce pod tarasem jak na razie mają się dobrze i cieszą kolorami
 i na spacerach ciesząc się ostatnimi ciepłymi promieniami słońca



Przy okazji przedstawiam naszego nowego pupilka Ferdka. Jest to belgijski olbrzym biały. Od razu piszę, że nie będzie zjedzony. Mąż mój chce mu dokupić dziewczynę i zacząć hodowlę. Zobaczymy co mu z tego wyjdzie.
Tymczasem pozdrawiam i znikam

Archiwum bloga

Szukaj na tym blogu