sobota, 16 lipca 2016

Żurawi krzyk

Słyszałam go od trzech dni.
Nie klangor, a przenikliwy, rozpaczliwy krzyk.
Mogłam się tylko domyślać co się dzieje, gdyż rzęsisty deszcz, który padał przez te trzy dni w zasadzie uniemożliwiał wyjście na zewnątrz.
Podejrzewałam, że to żurawie, które osiedliły się nie daleko naszego domu szukają swojego pisklęcia.
Pierwszy raz spotkałam je w maju (pisałam o tym tu). Potem jeszcze kilkakrotnie udało mi się je podejrzeć kiedy szłam z Jasiem na spacer. Niestety przyroda jest okrutna i któregoś dnia odkryłam, że z dwójki dzieci żurawiom zostało się jedno. I to jedno jak się okazało zaginęło, a rodzice rozpaczliwie je nawoływali.
Dzisiaj w końcu przestało padać. Wyszłam z Jasiem do sadu sprawdzić czy czarna porzeczka dojrzała i tuż obok siebie, za siatką dojrzałam żurawia na naszym kurzym wybiegu! Po chwili zauważyłam drugiego, a potem pisklę! Okazało się, że żyje. Nie wiem jak udało mu się wejść przez siatkę. Prawdopodobnie próbowało frunąć, w każdym razie jest! Z tego co zaobserwowałam dalej biega jak mały struś :)
Oczywiście ptasia rodzina szybko nas dostrzegła. Pisklę uciekło w trzciny, a rodzice odlecieli.
Mam nadzieję, że wrócą, tymczasem nie będę ich niepokoić. Maluch na pewno nie długo zacznie fruwać i po prostu odleci, a w siatce przynajmniej żaden pies go nie zeżre (tak tak jak zaginął podejrzewałam, że to właśnie jakiś wiejski burek go upolował).
Udało mi się tylko cyknąć fotkę telefonem odlatującej mamie (lub tacie?). Drugi rodzic odfrunął na naszą łąkę chwilę wcześniej.
Żuraw może i jest szkodnikiem na polach, ale ja mimo wszystko bardzo lubię te ptaki :) Bardzo cieszy mnie fakt, że maluch żyje i żurawia rodzina jest znowu w komplecie :)
Pozdrówki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga

Szukaj na tym blogu