czwartek, 3 lipca 2014

Szukasz wrażeń? Zacznij jeździć konno ;)

Siwa dnia dzisiejszego dostarczyła mi ich po kokardkę. Jeśli ktokolwiek szuka adrenaliny to bardzo polecam konie, a Siwą zwłaszcza. Jako, że pogoda dopisuje wybrałyśmy się dzisiaj trzema końmi w teren. Skoro jest pogoda to są i muchy. Oczywiście spryskałyśmy siebie i konie repelentami, i hajda do lasu. Ruszyłyśmy ze stajni szosą i już tutaj zaczęły się cuda. Siwa nie boi się aut więc całkiem ładnie szła za swoim ukochanym Władkiem. Niestety Kajka za każdym przejeżdżającym autem popadała w coraz większą panikę. Kierowcy oczywiście byli bardzo uprzejmi, zwalniali mijając nas, jeden był tak uprzejmy, że nawet się zatrzymał. I to przeważyło szalę. Kajka odmówiła współpracy. Zsiadłyśmy więc z koni i ruszyłyśmy szosą pieszo do miejsca, gdzie zaczynała się polna droga prowadząca do lasu. W lesie rozpoczęłyśmy kłus. Władek, stajenny olbrzym prowadził narzucając dość szybkie tempo. Konie pięknie szły naprzód. Muchy za bardzo nie dokuczały. Do czasu aż konie i my się zgrzałyśmy. Uciekając muchom wyjechałyśmy więc na pole (oczywiście skoszone) i zaczęło się. Siwa postanowiła się wybiegać i zaczęła galopować. Ruszyła pędem nie zważając na nic. W końcu udało mi się ją zatrzymać, a nie było to łatwe zadanie, bo trzeba wiedzieć, że Siwa jest to koń, który z radością kiedy tylko może pędzi na przód. Przeszłyśmy do kłusa, w którym Siwa zbyt długo nie wytrzymała i znowu zaczęła galopować. Tym razem dużo szybciej udało mi się ją wyhamować. Nie był to jednak koniec zabawy. Przecież można iść w kłusie bokiem, albo lepiej galopować bokiem :). I tak sobie próbowałyśmy sił, aż dotarłyśmy do krzaków, oddzielających nas od szosy, w których Siwa z radością zatrzymała się i odmówiła dalszej współpracy. Zeskakując z siodła w warunkach ekstremalnych (wolałam nie sprawdzać czy wyjdzie z krzaczorów spokojnie, czy postanowi znów pobiegać) oczywiście wpadłam nogą w dziurę artystycznie skręcając sobie kostkę. Do stajni wracałyśmy szosą pieszo (raptem 300 m). Wolałyśmy nie sprawdzać, co jeszcze mogą nasze habety nawyczyniać. Jedynie Władek szedł dumnie z instruktorką Anią na grzbiecie.
taka sobie Siwa
Pragnę nadmienić, że Siwą do tej pory znałam tylko z jazd na maneżu, które zawsze były bardzo ciekawe. Wyjazd w teren jednak to dopiero zabawa! Jeśli ktoś szuka mocnych wrażeń to naprawdę polecam jazdę wierzchem. Najlepiej na Siwej :)
Pozdrawiam!

1 komentarz:

  1. Oj przypomniałaś mi stare czasy, bo konno zaczęłam jeździć już jako małe dziecko. Nie raz mnie konie ponosiły, stawały dęba, były też poskręcane kostki i kolana, a co za tym szło gipsiki, a potem tylko dochodziłam do siebie i znów wsiadałam na konia. Brakuje mi teraz tego bardzo, ale wierzę, że kiedyś będziemy mieć konie.

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga

Szukaj na tym blogu